Recenzja filmu

Deski (2011)
Adam Pesce

Fala

Z jednej strony mamy tu portret społeczności ikonizującej surferów i dostrzegającej w sporcie czynnik konsolidacyjny, z drugiej – wstrząsający obraz patriarchalnej kultury.
Dawno, dawno temu, nieopodal wioski Vanimo wylądował Biały Człowiek. Na głowie miał pilotkę, pod nosem wąsy, w dłoniach deskę surfingową. Nie wiedząc, co czyni, podarował tubylcom deskę. Dziś w Papui Nowej Gwinei nie ma ani jednej betonowej drogi, a tylko trzynaście procent dorosłych ma płatną pracę. Wszyscy surfują.

Legendę o desce pamięta jeden z najstarszych mieszkańców. "Surfowałem z białym człowiekiem" – mówi. Teraz fale poskramiają jego synowie i wnukowie. Każdego z nich widzimy najpierw na stylizowanym, "płóciennym" kadrze, który następnie ożywa niczym w superbohaterskim filmie animowanym. Mówią o swoich marzeniach, nadziejach, miłości do fal i oceanie, który, oczywiście, jest jak Kościół. Uśmiechnięci, pewni siebie i swoich umiejętności wachlują się australijską prasą branżową. Prawdziwi bohaterowie. Szkoda, że po godzinach biorą na buty swoje żony – ciekawska kamera zagląda w "Deskach" prawie wszędzie.

Ta podwójna perspektywa organizuje całą akcję dokumentu Adama Pesce'a i stanowi o jego wielkiej wartości. Z jednej strony mamy tu portret społeczności ikonizującej surferów i dostrzegającej w sporcie czynnik konsolidacyjny, z drugiej – wstrząsający obraz patriarchalnej kultury, w której  kobiety z rozpaczy wysyłają na plażę policję, by ta aresztowała ich mężów (same też chcą surfować i nie ustają w wysiłku, by dopiąć swego). "Kiedy jesteś kobietą, ocean jest twoim mężczyzną" – zapewniają lokalne "byczki". Ale ta piękna filozofia to tylko miraż – prawdziwe barwy Vanimo pokażą mieszkańcom dopiero przybysze z zewnątrz: przedstawiciel związku surfingowego, międzynarodowi sędziowie i sam Pesce, którego obiektyw ma największą siłę rażenia.  

Twórcy dokumentu pojawili się w Vanimo w idealnym momencie. Obserwujemy bowiem próby instytucjonalizacji surfingu. Za sprawą skupienia akcji wokół dwóch rywalizujących klubów – Vanimo i Sunset – film ogląda się trochę jak prolog do wielkiego, sportowego eposu. Jednak dość szybko okazuje się, że choć wzniosłe słowa i wszelkie deklaracje nieśmiertelności brzmią w ustach bohaterów całkiem nieźle, nijak mają się do rzeczywistości.  Kiedy w finale filmu mieszana ekipa z Vanimo wylatywała na międzynarodowe zawody, życzyłem im szczęścia, ale podobnie jak Pesce, nie miałem złudzeń – były to pobożne życzenia. 
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones